Babcia Ezoteryczna. Chór ludu zaginionego (cz. 1) – Opuszczeni

Katarzyna Urbanowicz

Lato 1966 roku – Katarzyna Urbanowicz

W lecie roku 1966 roku udaliśmy się z mężem na dwutygodniową pieszą wędrówkę z namiotem po Beskidzie Niskim. Teren ten był wówczas (po akcji wysiedleńczej) bardzo mało zamieszkany i żeby natknąć się na jakieś gospodarstwo często trzeba było dwa lub trzy dni wędrować.

Co było tego przyczyną?

Jak podaje Wikipedia: “Od 1943 na terenach Beskidu Niskiego działała Ukraińska Powstańcza Armia (UPA), walcząca z Polakami o Zakierzoński Kraj. Kres działalności UPA na tym terenie położyła Akcja „Wisła” w 1947 roku.” Już od 1945 na mocy umowy PRL z ZSRR o wzajemnej wymianie ludności z terenów Beskidu Niskiego przesiedlano na wschód ludność pochodzenia łemkowskiego… W 1947 rozpoczęła się Akcja „Wisła”. Władze polskie wywiozły prawie wszystkich Łemków w głąb terytorium Polski, najczęściej na Ziemie Odzyskane. Nielicznym udało się wrócić dopiero po 1956 roku.”

Przemieszczaliśmy się wzdłuż granicy (wówczas z Czechosłowacją) i codziennie “spotykaliśmy” straż graniczną, która miała kajecik z zapisanymi osobami poruszającymi się na tamtym terenie i pilnowała, aby osoby te trzymały się harmonogramu wędrówki, nie zbaczały z zaplanowanej trasy, ale także i pomagała, kupując dla nas po stronie czeskiej chleb i bundz lub wędzone oscypki.

Mimo takiego nadzoru spotkało nas coś bardzo niemiłego, prawdziwy horror, gdy w czasie jakiegoś postoju nad rzeczką zostaliśmy napadnięci i okradzeni przez hordę kilkunastu nagich dzieciaków, z których najstarszy nie miał więcej niż 12-13 lat. Te dzieci były całkiem zdziczałe – polowały jak stado drapieżników, rzucając się na wszystko, co nie było spakowane w plecaki i mocno trzymane.

Idąc ich śladem trafiliśmy na rozpadające się gospodarstwo pozbawione dorosłych, przed którym w wielkiej kałuży gnojówki taplało się kilkoro najmłodszych – 2,5-letnich na oko.

Opuściliśmy tę okolicę w pośpiechu, a następnego dnia dowiedzieliśmy się od strażników granicznych, że rodzice tych dzieci przebywali w areszcie po zamordowaniu jakiegoś turysty, a one same żyły jak chciały, teoretycznie pod czyjąś opieką, ale praktycznie bez żadnej i że kilkakrotnie robiono na nie obławy, by umieścić w Domu Dziecka, ale bez skutku – tak potrafiły schować się i uciec.

Lato 1966 roku – Katarzyna Urbanowicz

Wydarzenie to wywarło na mnie, żyjącej w ściśle nadzorowanym społeczeństwie wczesnego PRL, ogromne wrażenie, wskutek czego takie zdziczałe dzieci w roku 1985, blisko dwadzieścia lat po wydarzeniu, uczyniłam jednymi z bohaterów opowiadania o ginącej ziemskiej cywilizacji nie na jakiejś odległej planecie innego układu słonecznego, a na naszej Ziemi wskutek chorób i tego, co dziś nazywamy “zatruciem środowiska”, a o czym wówczas się nie mówiło głośno w naszej najlepszej, postępowej Ojczyźnie, rozwijającej się pod światłym przewodnictwem Partii.

Opowiadanie to zostało opublikowane w roku 1986 w moim debiutanckim tomiku “Plama na wodzie” pod tytułem “Receptura”. Potem motyw ten wykorzystałam jeszcze raz w jednej z powieści, ale w funkcji intrygującego obrazka, a nie diagnozy.

Podobno istnieje zjawisko nazywane “synchronicznością” które czasem polega na układającym się łańcuszku wydarzeń prowadzących w jednym kierunku lub układających się wokół jakiegoś wydarzenia, co pozwala pogłębić swoją wiedzę o nim i jego przyczynach i skutkach. Inaczej mówiąc: jeśli coś się pojawi w polu twego zainteresowania, wokół tego będzie gromadzić się dalsza wiedza o przyczynach i skutkach oraz zrozumienie co cię ze sprawą łączy.

Klub Tfurcuf

Za sprawą Tomka Kołodziejczaka na Kanale Fantastycznym You Tube ukazała się jego historia Klubu Tfurcuf i początków literatury fantastyczno-naukowej i fantasy w Polsce, gdzie wspomniano m.in. mój debiutancki tomik, co przypomniało mi właśnie to opowiadanie – a stało się to niedługo po zamieszczeniu w “Babci Ezoterycznej” opowiadania o małpich i ludzkich dzieciach.

W starości często wstaje się nocą do łazienki. Te kilka kroków, które należy przebyć w półśnie, cechuje czasem ulotna myśl, która wpleciona w jego obrazy pozostaje już do rana. Taką myślą ostatnio było uświadomienie sobie, w ślad za jakimś wysłuchanym podcastem, że nie jest tak, aby wszystko, co naturalne, automatycznie było dobre, przeciwnie, dobro z naturą nie ma wiele wspólnego.

Dlaczego więc z zapałem godnym głupca łączę te dwie rzeczy: dobro/zło, i małpie i ludzkie dzieci? I dlaczego przyłączyła się w moim wypadku jeszcze rzecz trzecia – to wydarzenie z pieszej wędrówki po opuszczonym górskim paśmie i podświadome przeczucie, nabyte już 40 lat wcześniej, że było to wydarzenie symboliczne, zasługujące na upamiętnienie, choć jeszcze wówczas niemożliwe do pełnej interpretacji.

Jako początkująca pisarka postawiłam wówczas domyślne pytanie: jak to jest możliwe, żeby wolność i swoboda dawała cofanie się, a nie rozwój?, ale wzorem nawet znanych Noblistów poprzestałam na opisie, unikając próby odpowiedzi na tak ważkie zagadnienie.

Zapytałam więc siebie teraz: czy nie będąc naukowcem i nie dysponując odpowiednimi badaniami oraz teoretyczną wiedzą, a jedynie zmanipulowanymi często filmikami z facebooka mogę spróbować odpowiedzieć na to, o co jestem pytana przez chór ludu zaginionego z przeszłości i przyszłości? Bo czemu właśnie MNIE kiedyś pytali i teraz pytają – nie jestem w stanie pojąć.

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.