Perły przed wieprze. Pamiątkowe Rupiecie

Marek Szarek

Tom, który trzymam w dłoni, stanowi czwarte wydanie biografii W. Szymborskiej pt. „Pamiątkowe Rupiecie”. Po raz pierwszy rzecz ukazała się w 1997 roku. Więc faktycznie – staroć i rupieć. Ale rupieć wart odświeżenia, albo pierwszej lektury, jeśli ktoś nie znał go wcześniej.

Autorki przedstawiły czytelnikom postać Szymborskiej rzetelnie i z wdziękiem. Pokazały najważniejsze, mniej ważne i całkiem nieważne szczegóły z życia i twórczości noblistki. Z książki emanuje dyskretny urok wyblakłych fotografii, zbędnych bibelotów, proustowskiej magdalenki i straconego czasu. Biografię czyta się i ogląda, bo edycja jest bogato ilustrowana – lekko, łatwo, choć nie zawsze przyjemnie.

Autorkami „Pamiątkowych rupieci” są dwie znakomite i utytułowane pisarki, kontynuujące osiągnięcia polskiej szkoły reportażu: A. Bikont i J. Szczęsna. Pierwsza z nich ma na koncie liczne pozycje nagrodzone polskimi i zagranicznymi nagrodami. Jej najgłośniejszym dziełem jest reportaż pt. „My z Jedwabnego”. Pisarka specjalizuje się w relacjach historycznych, związanych z tematyką żydowską oglądaną z perspektywy Holokaustu. Zaś J. Szczęsna zajmuje się edytorstwem, a najbardziej znaną jej pracą jest krytyczne wydanie kultowego dzieła Barańczaka pt. „Pegaz zdębiał”.

Od dawna przymierzałem się do „Pamiątkowych rupieci”, ale podchodziłem do nich, jak żyd do kropidła. Moje antyliberalne serce wierzgało i stawało dęba na widok nazwisk czołowych autorek ze stajni Gazety Wyborczej. Przyznaję, że w trakcie lektury bardzo chciałem się do czegoś przyczepić. Sprawdzić, czy autorki nie wybielają biografii Szymborskiej i czy uczciwie omawiają jej dorobek z lat pięćdziesiątych, kiedy poetka piała na cześć partii i Stalina.

Myślałem, że przyłapię reporterki na jakichś kłamstewkach, przemilczeniach, manipulacjach, albo ideologicznej propagandzie. Ale nie! W biografii ukazane są wszystkie wstydliwe „momenty” z życia i twórczości Szymborskiej – wyparcie się przez poetkę swojej tożsamości: rodzinnej, religijnej i społecznej. Podpisanie w 1953 roku haniebnej listy potępiającej księży sądzonych w procesie Kurii Krakowskiej, a w 1964 sygnowanie kontrlistu wymierzonego przeciwko 34 pisarzom i uczonym, protestującym przeciw cenzurze. Autorki skrupulatnie odnotowują opieszałość Szymborskiej w wystąpieniu z Partii (1966) i jej skromny udział w późniejszych działaniach opozycyjnych.

Zastrzeżenia miałbym jedynie do sposobu, w jaki reporterki przedstawiły osławiony incydent z wierszem Szymborskiej pt. „Nienawiść”, który w czerwcu 1992 roku Michnik wydrukował na pierwszej stronie Wyborczej. Wiersz został wykorzystany przez redaktora Gazety, jako antylustracyjny manifest. „Nienawiść” ukazała się dzień po ujawnieniu przez Macierewicza listy agentów SB i została opatrzony przez naczelnego G.W następującym komentarzem – cyt: „Wielka Dama polskiej literatury przysłała nam swój nowy wiersz. Niechaj jego przesłanie będzie i naszym głosem w sporze z nienawiścią i nikczemnością”. W ten sposób Michnik utożsamił lustrację z mową nienawiści, a swoją tezę przypieczętował autorytetem noblistki.

Bikont i Szczęsna usprawiedliwiają Szymborską. Twierdzą, że poetka nie wiedziała, że wiersz zostanie opublikowany na tytułowej stronie Gazety, a jej nazwisko będzie wykorzystane w grze politycznej. Pisały dalej, że Szymborska przez całe życie kierowała się dwiema podstawowymi zasadami – niechęcią do politycznych nagonek i własnym głębokim przekonaniem, co jest, a co nie jest przyzwoite.

Mam wątpliwości, czy to prawda, że poetka niechętnie angażowała się w polityczne nagonki. Powiedziałbym raczej, że jej niezaangażowanie było wykalkulowane, że chętnie płynęła z prądem – z mainstreamem, zaś unikała angażowania się po stronie przegranych.

Na dowód tego nie będę przywoływał procesu z roku 53, bo był to czas stalinowskiego terroru, w którym pisarzom łamano pióra i sumienia. Lecz odwołam się do wydarzeń z roku 1960, kiedy w Krakowie trwała tzw. bitwa o krzyż. W ówczesne walki z milicją, która siłą chciała usunąć krzyż z Nowej Huty, zaangażowanych było tysiące mieszkańców Krakowa. Po stronie władzy zostało użyte wojsko i oddziały ZOMO. Milicja otworzyła ogień do ludzi. Byli zabici i ranni. Wydarzenia szeroko relacjonowała ówczesna prasa krajowa i Wolna Europa.

W książce Bikont i Szczęsnej nie ma o tym ani słowa. Nie dowiemy się, co o wydarzeniach myślała, albo nie myślała przyszła noblistka, czy się zaangażowała i po której stronie. Chętnie, czy niechętnie milczała? Natomiast dowiemy się, że w 1960 poetka objęła nową rubrykę w „Życiu Literackim” i przeprowadziła się do nowego mieszkania, na które dostała przydział od władz.

A gdyby nie milczała, to by dostała? – zapytam złośliwie. Ale nie chce być złośliwy ani krytykować książki za to, czego w niej nie ma, bo to, co jest, zasługuje na uznanie. Oby więcej takich Rupieci na mojej półce! Czego i wam życzy wasz stary czytelniczy – rupieć pomocniczy.

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.