Perły przed wieprze. Idzie nowe

Marek Szarek

Bo Bartlett – „The Good Traveler” 2006

Świat i życie lecą z pieca na łeb. Nie nadążam za niemi, jeno gębę rozdziawiam zdziwiony i patrzę co dalej? Dawno pogasły znicze na grobach, zwiędły kwiaty na cmentarzach i już ponad tydzień minął, odkąd ulicami stolicy przeszedł Marsz Niepodległości.

Przez ten czas Hołownia zdążył zostać nowym marszałkiem Sejmu, Monika Strzępka bohaterką nowej afery teatralnej, a ja zdążyłem przehulać skromną nagrodę pieniężną, jaką dostałem z okazji jubileuszu szkoły, w której pracuję.

W Alei Zasłużonych na warszawskich Powązkach przybyło nowych grobów, ale jeden zapamiętałem najbardziej – grób człowieka, który utonął, chcąc ratować swojego czworonożnego przyjaciela, pod którym załamał się lód na rzece. Połamane tafle płyty nagrobnej na mogile J. Lityńskiego wyglądają, jak ułamki kry wokół przerębli.

Po powrocie z cmentarza sięgnąłem do podręcznika historii dla klas 8-smych, gdzie znalazłem ilustrację, na której widać niepozornego młodzieńca w okularach. Podpis pod fotografią informuje, że zdjęcie zostało zrobione w 1979 roku podczas głodówki członków KOR w kościele św. Krzyża w Warszawie. Ten szczupły okularnik to Jan Lityński. Obok niego głodowali: Adam Michnik, Antoni Macierewicz, i inni.

Pamiętam tę głodówkę, bo miałem do niej dołączyć, ale nie zgadza mi się miejsce zdarzenia. Tamta „moja” głodówka odbywała się w kościele św. Marcina na Piwnej, ale może się mylę, a może mi pamięć szwankuje?

A 11-go Listopada, jak zawsze ostatnimi laty wziąłem udział w Marszu Niepodległości. Do kurtki miałem przypięty biało-czerwony kotylion, który na lekcji plastyki wykonał i podarował mi mój uczeń.

Tegoroczny Marsz nie był tak liczny, jak w latach ubiegłych. A wśród świętujących nie widziałem tej energii i radości co niegdyś. Niby wszystko było, jak dawniej – dymiły race, strzelały petardy i rozbrzmiewały gromkie śpiewy, ale czuło się, że w ludziach nie ma owej iskry, która rozpala w tłumach płomień zwycięstwa.

Nad uczestnikami Marszu krążyło widmo wyborczej porażki Pisu. Czarny kruk klęski zgasił radość i odebrał maszerującym nadzieję. Nawet podchmieleni młodzieńcy w kominiarkach, zawsze pełni wigoru i skłonni do zwady, snuli się w tym roku, gdzieś na marginesach pochodu niepewni i oklapnięci.

Niepewność zapanowała także wśród moich kolegów i koleżanek nauczycieli ze studiów podyplomowych z etyki w Collegium Intermarium. Nauczyciele obawiają się, że nowe władze oświatowe nie poprą planowanych przez min. Czarnka reform, zmierzających do tego, żeby etyka była przedmiotem obowiązkowym dla uczniów nieuczęszczających na lekcję religii.

Ale tak jest zawsze, kiedy idzie nowe – jedni się martwią, drudzy cieszą, inni tylko dziwią. Do tych ostatnich należy Szarek, który ze zdziwieniem obserwuje zmiany, jakie zachodzą w jego ulubionym niegdyś Teatrze Dramatycznym.

Od czasu, jak nowym dyrektorem Teatru została Monika Strzępka, dzieją się tam cuda i dziwy. Nowych spektakli jest, jak na lekarstwo, a te które zaistniały – na przykład przedstawienie pt. „Arka i Ego”, usiłujące pokazywać świat z posthumanistycznej perspektywy zwierząt i Natury, poniosło spektakularną klapę. W trakcie prób dochodziło do buntu aktorów, reżyserka doznała załamania nerwowego, a sztuka szybko spadła z afisza.

Ale totalitarne rządy dyrektorki mają też zabawne aspekty. Mnie rozbawiły pomysły wprowadzenia do przestrzeni okołoteatralnej języka feministycznej nowo-mowy. Tak więc, gabinet dyrektorski nazywany jest waginetem, a damskie ubikacje to pizdotoalety. O czym donosi Wasz zadziwiony i zmieszany kronikarz wspomagający – Szarek.

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.