W ruinach starożytnej Niniwy znaleziono tysiące tabliczek z pismem klinowym. Większość z tych dokumentów to nie poematy na cześć antycznych królów, ale rachunki za ich uczty i podboje.
Był sobie Entuzjasta Postępu. W roku 1991 nabył komputer za niebagatelne wówczas pieniądze. Maszyna była prymitywna, toteż Nieubłagalne Prawa Postępu skazały to cudo na śmierć techniczną w roku 1993 – świat przezbrajał się na nowe procesory. Zabolało Entuzjastę głęboko w kieszeni, ale wysupłał ile trzeba, i tak oto na jego biurku stanął nowy symbol Postępu, odpowiednio mocny i odpowiednio promowany marketingowo. Zaraz potem dostał Entuzjasta pracę wymagającą stałego podróżowania – przydałby się komputer przenośny… Na astronomicznie wtedy drogiego notebooka nie było go stać, ale na notatnik elektroniczny tak. Kupił, choć w kieszeni bolało.
Naszedł rok 1995 i wspaniały przed chwilą komputer stał się kupą złomu. Odzyskał z niego Entuzjasta kilka groszy, do których natychmiast dołożył nowych kilka i nabył Coś Jeszcze Nowszego i Jeszcze Silniejszego. Ta maszyna służyła Entuzjaście do roku 1997. W międzyczasie notatnik elektroniczny popełnił samobójstwo, grzebiąc wraz ze sobą bezcenne adresy i kontakty.
Na miejsce przestarzałego już Czegoś Jeszcze Silniejszego złożył Entuzjasta (bo nauczył się, że składak jest tańszy od gotowca) Maszynę Na Czasie. Dwa lata później i ta konfiguracja padła ofiarą Postępu. W międzyczasie Entuzjasta nie zaniedbywał komputerów przenośnych. Tego samego roku podłączył się do Internetu. Też zabolało – gdy przyszedł pierwszy rachunek za pracę modemu. Ale nasz Entuzjasta, doceniwszy zalety Sieci, pocieszył się, że jego średnio 300 PLN miesięcznie za “połączenia do sieci teleinformatycznych” to jeszcze nic w porównaniu do 500 PLN kolegi, który miał jeden z pierwszych sklepów internetowych i intensywnie go aktualizował.
W roku 1999, gdy Postęp wydał wyrok śmierci Coś Jeszcze Silniejszego, złożył – rutynowo już – Coś Naprawdę Potężnego. Aliści, Postęp wymaga kosztów: potrzebował Entuzjasta komputera do swojej firmy. Zrealizował to, przy okazji stając się szczęśliwym posiadaczem dwu legalnych kopii Najbardziej Popularnego Systemu Operacyjnego.
Rok 2000 był dla Entuzjasty pamiętny, albowiem sprawił on sobie telefon komórkowy. I to nie byle jaki, ale taki z lepszych, aby i w podróży mieć fax i pocztę elektroniczną. Sieć komórkowa, w której ów telefon działał tylko zapiszczała z uciechy i wystawiła Entuzjaście stosowne rachunki.
Najsłabszym ogniwem Postępu okazał się w tym momencie kupiony niedawno komputer przenośny – nie miał najnowszych bajerów, był powolny i zawodny. Zajęczał Entuzjasta cicho, ale kupił następny, tym razem ze wszystkimi wymaganymi bajerami (mocno używany, nie najnowszy, ale względnie tanio). Poprzednim zaś zainteresowała się żona Entuzjasty i stwierdziła, że to coś dla niej. Jednakże po samoistnym wyjątkowo twardym resecie tego cuda, gdy jej dane poszły do informatycznego raju, zażądała od Entuzjasty czegoś bezpieczniejszego. Entuzjasta był małżonkiem troskliwym i kochającym. Kupił.
A potem były kolejne blaszaki i kolejne laptopy, i ileś-tam nowych komórek. Jednocześnie próbował Entuzjasta walki z Postępem: znalazł providera internetowego tańszego niż ówczesna TPSA, zaś gdy przychodziło do odnowienia „cygorgafu” u komórkowców, notorycznie brał dodatkowe impulsy zamiast nowego telefonu. Jeszcze potem poszedł Entuzjasta po rozum do głowy, podsumował pieniądze, jakie od czasu zakupu pierwszego swego komputera wydał na sprzęt, na przepłacanie okupanta telekomunikacyjnego stacjonarnego i komórkowego, podzielił to przez ilość miesięcy i wyszedł mu podatek od Postępu w wysokości 380 zł (słownie: trzysta osiemdziesiąt złotych) miesiąc w miesiąc przez niemal piętnaście lat… A nasz bohater nie jest, z przyczyn głównie finansowych, najbardziej nawiedzonym maniakiem Postępu; zamożniejsi i bardziej postępowi od niego znaleźli się w wyższym progu podatkowo-postępowym, z odpowiednio wyższą stawką miesięczną.
Dziś Entuzjasta otrzeźwiał i przyhamował: ma od dziesięciu niemal lat tego samego “blaszaka”, od pięciu lat tego samego laptoka, zaś z kolejnym generacjami komórek zawsze pozostaje o jedną lub dwie do tyłu, kupując aparaty z drugiej, trzeciej i dziesiątej ręki. Z kosztami upgrade’u oprogramowania poradził sobie instalując Linuksa. Ciekawość, jak długo oprze się agresji marketingowej, sprzętowej i programowej, zaprzęgniętej w służbę wciąż galopującego Postępu? I czy archeolodzy, odkopawszy po stuleciach dobrze zachowany dysk z zapisem historii Entuzjasty, zadumają się nad jego szaleństwem finansowym, tak jak my dziś dumamy nad kosztami uczt i podbojów dawno odeszłych królów?