Wesołe miasteczko. Przypowieść

Włodek Małkowski

Rys. Femke Hiemstra

Na początku było słowo, dobro, poezja i cisza, której nie ważyli się zakłócać nawet bogowie.

Potem pojawił się człowiek. A człowiek był kłótliwy, zachłanny, pazerny na zaszczyty i skradzione biedakom pieniądze, choć głosił o równości społecznej.

Kiedy odbyło się pierwsze posiedzenie sejmu nowej kadencji, na które przybyły człowiecze elity, aby radzić o tej równości, ich wrzask dziki przeszył najdalsze rejony kosmosu.

I wtedy tam, gdzie na początku było słowo, dobro, poezja i ta cisza, zawezwani zostali aniołowie i nakazano im zlokalizować to źródło nieludzkiego wrzasku. Okrążyć i dopierdolić do wiwatu krzykaczom, rozgoniwszy ich wszystkich po przytulnych zakamarkach i kątach.

I już tylko Szatan wrzeszczał coś o demokracji i prawach człowieka. Ale dostał z główki od komendanta i stoczył się, jak Syzyfowy kamień do podnóża jakiegoś komitetu wyborczego.

A Syzyf? No cóż, to już zupełnie inna historia…

Wesołe miasteczko. Moja otwarta strefa

Włodek Małkowski

Talon Abraxas – Portal

Do strefy rozumu zamknięta jest brama dla bezmyślnych, spod znaku barana, ale i spod wszelkich innych znaków. Iluż tam wielkich myślicieli pod nią z rozżaleniem próżno zawodzi: filozofy, ideolodzy, mędrcy spiżowi. A iluż podobnych pod nieustępującą bramą do strefy sztuki. Och, jakich ja tam wielkich artystów nie widziałem: muzyków, poetów, malarzy… I tak samo jest pod bramą: do strefy nauki, ciszy, miłości, i każdą inną bramą.

Co zaś się tyczy bramy do mojej posesji, to została pewnej nocy skradziona, ponoć przez złomiarzy. Następnej nocy skradli jeszcze furtkę, tylko dlatego, że niezabezpieczona stała otworem dla wszystkich, ze wszystkich 44 stref.

Rzadko kto u mnie bywa, bo kogóż może obchodzić strefa, gdzie każdy, kto tylko chce, może sobie wchodzić i wychodzić. Nawet pies z kulawą nogą zatrzyma się tylko na chwilę za potrzebą i już idzie swoją drogą w poszukiwaniu swojej bramy. A koty wpadają tylko po to, aby narobić bałaganu.

I tak mam każdego poranka. Żyję sobie niezabezpieczony żadną bramą, w bezimiennej strefie. Myślę sobie, tworzę sobie, kocham sobie. Jestem sobie. I nawet się uśmiecham do siebie odbitego w kałuży, w miejscu, gdzie skradziono bramę i furtkę do bramy ludzkiej duszy.

Nagle do mojej, niezabezpieczonej żadną bramą strefy, wszedł ktoś i zapytał, czy nie pojechałbym z nim na nocne wędkowanie. Pomyślałem sobie, że nigdy nie wędkowałem, więc może warto spróbować. Tym bardziej, że pisanie wierszy, piosenek i rzeczy trudnych do określenia mnie nie cieszy. Załadowaliśmy do samochodu drwa na ognisko i ruszyliśmy.

W połowie drogi zwierzyłem się kierowcy, że to dla mnie nowe doświadczenie. Zatrzymał się na stacji benzynowej i kupił mi butelkę wódki żołądkowej, uprzedzając, że będę dorzucał do ogniska, więc dorzucałem.

Pojawili się inni wędkarze. Atmosfera zrobiła się miła. Częstowali mnie kawą, ale ryby nie brały. Nie znam się na tym, ale bardzo mi się spodobało tak pod księżycem przy ognisku, jak w pradawnych czasach.

W drodze powrotnej zażyczyłem sobie setkę żołądkowej. Kiedy już zostałem sam przed gankiem okazało się, że nie mam kluczy. Ale na szczęście miałem żołądkową i po wypiciu dosłownie jednego łyka mnie oświeciło. Tak, jak w pradawnych czasach, poszedłem do komórki po siekierę, rozpędziłem się i wpadłem razem z drzwiami.

Nie mogę się doczekać następnej wyprawy na ryby. Bardzo mi się podobało. Ja przy tym ognisku, po tej żołądkowej, czułem się jak myśliwy w dawnych czasach, kiedy jego białogłowa w chacie szydełkuje, oczekując wraz z beczącymi dzieciakami za paleniskiem na jego powrót.

A najdziwniejsze jest to, że na tych rybach uświadomiłem sobie, że sceny z ostatniego mojego snu, o których tu chyba pisałem, to te same, na które dwa dni potem natrafiłem w pewnej książce.

Wesołe miasteczko. Świątecznie

Włodek Małkowski

Rys. Louis Wain

Jeszcze tylko trzydzieści godzin i już będzie po świętach. Zewsząd tyle serdeczności, miłości i życzliwości, że aż mi głupio, że ja takim cudownym człowiekiem nie jestem.

Na początek awantura z kotem, który został źle wychowany w młodości i nie ma szacunku dla człowieka, ale nie zmienię tego, bo jest już za późno.

Kot domaga się jedzenia, choć wczoraj nim gardził, czyniąc kocie humory. Od razu po przebudzeniu chciałem szybko wiersz zapisać, zanim zapomnę, a on już stosuje szantaż moralny. Nie mam żadnych praw w tym domu, nawet się umyć, na kawę wstawić, mieszkanie posprzątać, bo źle się czuję w bałaganie. Nie mogę nawet załatwić podstawowych spraw fizjologicznych.

Klnę na czym świat stoi i karmię darmozjada, choć sam nie wcześniej, niż o trzynastej coś przekąszę, jeszcze gotów się rudemu poskarżyć, a ten doniesie na mnie sąsiadowi, który już zadba o to (choć sam mu nigdy nic nie dał), by mi kota zabrali i umieścili gdzieś, gdzie zdechnie z samotności pośród innych niechcianych, samotnych kotów.

Trudno, wiersz zapomniałem i raczej sobie nie przypomnę. Pamiętam za to, jak kiedyś głodowałem i żaden z obrońców zwierząt mi nie pomógł, bo jestem tylko człowiekiem. I właśnie wtedy ten głupi kotek przyniósł pod moje drzwi już zamęczoną myszkę…

Podobno powstało już ministerstwo równości. Patrzeć tylko jak pojawi się, jak u Orwella, ministerstwo miłości. Współdziałając razem oba ministerstwa zadbają o porządek, nakazując równość i jeden obrządek dla wszelkich dewiacji i zwyrodnień w imię powszechnie dostępnej wolności. Zajmą się też kulturą i sztuką. Twórcy będą płacić mandaty za nieprzestrzeganie standartów społecznych w swoich artystycznych wytworach.

Za kilka dni Sylwester. Będą strzelać, ale nie stopniowo, aby psy i koty do huku przyzwyczaić, bo niby czemu zwierzęta mają nie być wychowywane w stresie, jak ludzie. Jedyne co potrafią wymyślić to zakazać strzelania. Co za brednie! Z powodu takich zarządzeń zwierzaki są totalnie nieprzystosowane do rzeczywistości i jak jakieś ciulki chowają się po kątach z byle powodu. A co z ludźmi, którzy każdego dnia umierają przerażeni wystrzałami, nikt nawet nie wspomni o nich. Dlaczego ich nie obejmuje ochrona?

A przypadki bywają różne: jedni giną katowani złośliwym łoskotem, inni wesołym, życzliwym rechotem. Są też tacy, których do życia przywraca huk, wystrzał i ból nie do wytrzymania, kiedy strach co uciska im serce pęka i w spazmatycznych łez rozbłyskach uwalnia myśl jasną, tańczącą jak zajączek z dziecięcego lustereczka na czarnych ścianach.

Takie mam przemyślenia świąteczne. W końcu po to są święta, by się zastanowić nad bezmyślną poprawnością naszej codzienności.