Karolina Rosocka
Amsterdam
Zdyszana i spóźniona wjeżdżam do parku (źle oceniłam swoją umiejętność czytania map). Pedałuję co sił w nogach, żeby jeszcze ich złapać. Spodziewam się tłumów! Ale w parku raczej pusto, jacyś pojedynczy spacerowicze z psami, kilku rowerzystów… Jadę dalej, choć park wcale nie wydaje mi się duży. Są! Moje podekscytowanie w jednej sekundzie zamienia się w rozczarowanie. To ma być Światowy nagi przejazd rowerowy w Amsterdamie?! To jakiś żart. Stoję i liczę – około 50 osób. Wygląda tak skromnie biednie… Prawie sami mężczyźni w kwiecie wieku. Przyglądam się. Jeszcze rozważam… W końcu poddaję się i rezygnuję.
I tylko kilku dziadków z balkonikami bacznie obserwuje całe to zajście. I pewnie jeszcze długo będą o tym dyskutować, a może i nie…
Londyn
Zjawiamy się na miejscu około 14. Miejsce spotkania to Hyde park. W samym centrum Londynu. Po drugiej stronie ulicy Buckingham Palace. Przewidywany start 15. Robi się coraz tłoczniej i gęściej. Pomiędzy nami biega mężczyzna niewysokiego wzrostu. Jest w jednym momencie tu i tam. W turystycznym kapeluszu ze ściąganym sznurkiem pod szyją wygląda raczej jak przewodnik wycieczki niż jak organizator Światowego nagiego przejazdu rowerowego w Londynie.
Jestem coraz bardziej podekscytowana.
Pogoda wprost idealna. Słońce leje się z nieba. Jest bezwietrznie.
Po drodze mijam mniejsze i większe grupy, które przygotowują się do przejazdu. Zamalowują ciało farbami, pokrywają napisami, wzorami…
W końcu powoli zaczynamy zrzucać z siebie poszczególne warstwy – wstydu, zażenowania, strachu, a wreszcie i ciuchów. Każdy po swojemu, we własnym tempie. Jednym zajmuje to sekundę i już stoją wyswobodzeni, prężą dumnie swoje ciała, pewnie prezentują swoja nagość w tłumie. Zazwyczaj łatwiej przychodzi to wciąż mężczyznom. Kobiety, a tych jest znaczna mniejszość, owszem są i pewne siebie wśród nich, ale większość jakoś tak opieszale, lekko zgarbione, trochę jeszcze zasłaniają się kierownicami rowerów bądź koszykami zamontowanymi nad przednim kołem…
I mnie nie przychodzi to z łatwością…
No, ale już! Nie ma co się wstydzić, przecież po to tu wszyscy przyjechaliśmy. Żeby się publicznie rozebrać!
Ciuchy już leżą w koszyku, schodzimy na główna alejkę, z której za chwilę wyruszymy. Jest nas cała masa. Przede mną i za mną dywan golasów. A są to golasy różnej maści – są grubi i chudzi, kszałtni i mniej proporcjonalni, starzy i młodzi. Żadnych ograniczeń. Bardzo mi się podoba ten widok. Te ciała, tak różne, tak niedoskonałe i tak prawdziwe.
Dookoła nie mniejsza widownia. Strzelają komórkami zdjęcia. Bez żadnego zażenowania, przybliżają aparaty do poszczególnych części ciała. Kolejny fragment odstrzelony. Na ich twarzach maluje się jakiś rodzaj dzikiego podniecenia. Nie mają żadnego poczucia umiaru czy taktu. Gapią się bezlitośnie, zahipnotyzowani tym widokiem.
Na szczęście nie trwa to więcej niż 15 minut. To raczej nieprzyjemny moment tego wydarzenia, ale i nieunikniony. Nie na co dzień tłum ludzi rozbiera się w miejscu publicznym.
W międzyczasie zauważam organizatora. Już nagi, wciąż biega pomiędzy rowerzystami. Przyglądam mu się z zaciekawieniem i wtedy dostrzegam, że w miejscu, w którym powinny się znajdować jego genitalia nie ma nic – jest płaskie i gładkie zupełne Nic. Dodatkowo właściciel Niczego zamalował ten fragment ciała na jaskrawy złoty kolor. Teraz to ja nie mogę oderwać od niego wzroku… I nie wiem już sama czy moją uwagę przyciąga złota farba czy ten Brak?
Wreszcie ruszamy…
Powoli wylewamy się z parku na ulice, powoli nabieramy rozpędu, nakręcamy się.
Jedziemy!
Zapełniamy całą szerokość ulicy, zalewamy miasto.
Już wiatr na nagiej skórze i wszędzie tam, gdzie nigdy wcześniej… Dookoła muzyka. A ja płynę przed siebie…
Co jakiś czas mijam innych, to znów oni mijają mnie, oglądamy siebie nawzajem.
Nagi przejazd to tylko nazwa umowna. Zupełna nagość nie jest obowiązkowa. Główne motto brzmi: bare as you dare (nagi na tyle, na ile ma odwagi). W ten sposób przejazd nie ogranicza również kreatywności uczestników. Naga czy topless, pomalowana czy nie, z kapeluszem czy bez? Nie wydaje mi się to aż tak istotne. Każdy ma jakiś pomysł na siebie. Jest przez to ciekawie i kolorowo.
Światowy nagi przejazd rowerowy to forma masy krytycznej (Critical Mass) zwanej również, w tym konkretnym przypadku, dupą krytyczną (Critical Ass). Dla jednych przejazd to protest polityczny, dla inny teatr uliczny, happening lub po prostu wielka „impreza na kółkach”. Dlatego przejazd przyciąga tak wielu zróżnicowanych uczestników: aktywistów, ekologów, naturystów, gejów, imprezowiczów czy zwyczajnie tych, którzy chcą się przełamać lub zrobić coś wariackiego.
Moim oczom właśnie ukazuję się duuuże ciało fioletowej kobiety, którą widziałam wcześniej w parku, w trakcie przygotowań. Teraz widzę ją w całym entorage’ú – ma zamontowaną na bagażniku maszynkę do robienia baniek. Jestem za nią parę metrów i wydaję mi się, że bańki mydlane lecą jej wprost z tyłka. Co za kreatywność i jaki piękny dystans do własnego ciała.
W pewnym momencie zgrabny mężczyzna z czerwoną pieczątką w kształcie roweru na prawym pośladku wybija się na czoło nagiej masy i sunie na rolkach. Jest przy tym lekki i zwiewny, jakby w ogóle nie czuł grawitacji. Och piękny to widok. Prowadzi nas, a my zgodnie podążamy za nim.
Co za święto! Co za energia! Daję się wyswobodzić, zapominam się, daję się ponieść tej nagiej fali! Czuję słonce i wiatr na nagim ciele, przekraczam normy i własne granice i jestem w tym szalonym tłumie!
Ile w tym radości i zabawy! Nikt tu nie krzyczy. Nikt nie manifestuje swoich roszczeń w agresywny sposób. To bardzo pokojowa akcja. To święty czas.
Przejeżdżamy głównymi ulicami i tu ludzie na chodnikach przygotowani, wiwatują zza taśm, ale wjeżdżamy również w mniejsze uliczki, na których znajdujący się przechodnie są kompletnie zaskoczeni. Hinduski w sari, muzułmanki, opatulone po szyję, zakrywają oczy, mały chłopczyk ciekawie zagląda przez okno samochodu, ojcowska ręka szybkim ruchem odwraca jego twarz, kobiety w kawiarnianych ogródkach nie mogą przestać się śmiać…
Trwa to jakieś 3 godziny. Przejeżdżamy przez wszystkie miejsca wskazane w przewodniku. Równie dobrze można by ten przejazd nazwać: Alternatywne zwiedzanie Londynu. W dodatku – za darmo, wystarczy tylko rower.
Wielka fiesta nagości dobiega końca, wracamy do parku. Do punktu wyjścia. Uśmiechnięci, zrelaksowani, zadowoleni.
I tak, jak się rozbieraliśmy, tak się ubieramy – każdy w innym tempie, choć większość raczej szybko okrywa się ciuchami, już przecież po przedstawieniu. Ale są i tacy, którym wcale do tego nie śpieszno, wciąż nadzy swobodnie spacerują wokół swoich rowerów, robiąc sobie pamiątkowe zdjęcia.
Amsterdam
Dlaczego wydawało mi się, że w Amsterdamie będzie podobnie? Przecież to miasto rozrywki, liberałów i freaków. Szalone miasto, które nigdy nie śpi, którego nigdy nie opuszczają turyści…
Patrzę na tą małą grupę ludzi i jestem zła na Holendrów – że już tacy liberalni, tacy pragmatyczni i logiczni i ekologiczni i w ogóle wszystko i wszystko już mają – i super ścieżki rowerowe i tak dużo rowerzystów i kierowców, którzy na nich uważają i czasy rozbierania się też już dawno za nimi, rozbierały się pokolenia w latach 70. Teraz nikomu to już nie potrzebne – twierdzą progresywni Holendrzy.
Więc po co im takie fanaberie jak jakiś nagi przejazd rowerowy?
A szkoda. Szkoda odpuścić takiego święta.