Proste historie. W pustyni i w puszczy dogmatyzmu

Jarosław Kapsa

Grafika – Maria Ortowska-Gabryś

Wygodna jest dla mnie ucieczka w historię, jak najdalej od współczesnych sporów. Dyskusje dziś tracą sens, bo każdy siedzi w swej „bańce” przekonania, że wszystko wie najlepiej, a wymiana słów przypomina szermierkę kłonicami. Pisząc o przeszłości mogę więcej opowiedzieć o współczesności, w dodatku posługując się orężem wygodniejszym od pałki.

Niestety, zostałem w swoim jestestwie sprowokowany wypowiedzą posła – lewicowego intelektualisty – Macieja Gduli. Poseł nie chce by jego dzieci były „torturowane” lekturą sienkiewiczowskiej „W pustyni i w puszczy”, bo książka ta ocieka rasizmem.

Zgodzić się mogę z jednym: nie chcę by jego dzieci, czy moje wnuki były torturowane, zwłaszcza książkami. Co do reszty treści poselskiej enuncjacji muszę napisać protokół rozbieżności. Nie istnieje żaden przekonujący dowód przedstawiający pozytywny wpływ decyzji polityka o tym, kto i co ma czytać. Przeciwnie, od powstania cywilizacji wciąż spotykamy się z żałosnymi efektami politycznie wprowadzanej cenzury i indeksów ksiąg zakazanych.

Nie można tym grzechem obciążać tylko Kościoła Katolickiego, tzw. „lewica intelektualna” też ma wiele na sumieniu. Może wypadałoby „przepracować” własną tradycję, zwłaszcza, że już kiedyś historyczna poprzedniczka obecnej „lewicy” rugowała z bibliotek Sienkiewicza i Mickiewicza. Tłumaczenie tego okresem „błędów i wypaczeń” nie jest przekonujące; dogmatyzm lewicowy przyniósł trwałe straty kulturze polskiej rugując z niej dorobek popularnych i cenionych niegdyś pisarzy: Józefa Mackiewicza, Ferdynanda Ossendowskiego, Walerego Goetla, Stanisława Rembeka, Włodzimierza Odojewskiego itp.

Dogmatyzm to nie tylko prosta cenzura i zakazy. To przede wszystkim czujne śledzenie czy treść utworu jest zgodna z aktualną linią polityczną, dla dobra autora i czytelnika konieczne jest zaciśnięcie mózgu obcęgami.

Przyznać muszę, że poseł Gdula, po zademonstrowaniu pryncypializmu, delikatnie wycofał się z nadmiernego dogmatyzmu, tłumacząc, że chodzi tylko o ochronę małoletnich, że już w szkole średniej Sienkiewicz może być czytany i krytycznie omawiany. Dalej mu jednak nie wierzę, bo mam poważne wątpliwości wobec samej istoty tworzenia listy lektur obowiązkowych, programów szkolnych i szkolnego, krytycznego, omawiania.

Wiem, że żyję w czasach, gdy emitowany w TV film trzeba poprzedzać tablicą ostrzegawczą: uwaga – zawiera sceny przemocy. Nie sądzę jednak by podobną łopatologie trzeba robić wobec książek, tłustymi literami ostrzegając, że książka zawiera stereotypy, które mogą mieć charakter rasistowski, seksistowski, klasowy itd. Ponieważ większość książek popularnych, takowymi stereotypami operuje, efekt profilaktyki byłby zabójczy dla czytelnictwa.

Szkoła uczy i wychowuje. Akcent w polskiej szkole położono na słowo „uczy” w tłumaczeniu tradycyjnie scholastycznym. Uczeń jest wyuczony, gdy potrafi bezbłędnie powtarzać zawarte w podręczniku formułki. Ple, ple, ple: Słowacki wielkim poetą jest, Kochanowski uronił łzy trenów na grobem córeczki, Mickiewicz namawiał by młodość nad poziomy latała, a Sienkiewicz – jak miło i apetycznie umierać za ojczyznę…

Drodzy Czytelnicy, większość z Was, zdała maturę, ale czy – w związku z wyuczeniem – czujecie zachwyt pochrząkując staropolsko przy delektowaniu się lekturą „Fraszek” czy „Żywota człowieka poczciwego”? Czy czujecie się sprawniejsi intelektualnie, gdy powtarzacie za jakimś papieżem, że ten to wielkim poetą jest, a ten drugi nie – bo „podskórnie” sączył treści mizoginiczne? Pewnie nie; więc dlaczego nie protestujecie, gdy takowymi zabiegami buduje się wstręt dzieci do lektury.

Odpowiecie w ślad za „mądrymi”: bo konieczna jest pewna wiedza sprawiająca, że jako Naród operujemy tym samym kodem kulturowym. No to sobie poszukajcie tego kodu; ja jeszcze operuję kodem Sienkiewicza, moje dzieci już kodem Netflixa. Na czorta więc taka nauka, jeśli nie ma z niej pożytku. Większa byłaby korzyść ze szkoły, gdyby poważniej zajęła się sprawami wychowania, ale tej misji unika się jak ognia. A przecież zwalczanie negatywnych stereotypów, urażających uczucia innych jednostek, to nie kwestia nauczania, ale wychowania; nie cenzurowania książek, lecz wykorzystania ich treści w celach czysto wychowawczych.

Może jestem optymistą, ale wierzę, że zatrudniamy w szkołach wykształconych specjalistów, większość z nich jest doświadczonymi fachowcami od pracy z dziećmi. Marnotrawstwem jest przetwarzanie ich w kable przekaźnikowe, nadzorujące by uczniowie poprawnie przyswoili gotowe formułki. Powtarza się jak mantrę, że szkoła powinna uczyć kreatywności, komunikatywności, krytycyzmu i umiejętności współpracy, bo takie cechy były, są i będą niezbędne w życiu. Dlaczego zatem w imię politycznego dogmatyzmu, „lewicowego” czy „prawicowego”, chce się zabijać takie cechy u naszych dzieci.

Nie warto toczyć zmagań, by dociążać programy kolejnymi dogmatycznymi ocenami, o czym autor pisał, choć nie wiedział, że pisał. Trzeba po prostu – nie patrząc i nie zastanawiając się – wyrzucić do kosza całą listę lektur obowiązkowych i w podobny, higieniczny, sposób zredukować do 1/3 to coś nazywane „podstawami programowymi”. Trach, buch, koniec i bomba.

Wyobraźmy sobie nauczyciela, który rozpoczynając zajęcia szkolne, mówi, że obowiązkiem jest przeczytanie w roku 6 książek, jakich – to już wybór czytelników (nauczyciel może poradzić, podsunąć coś, czymś zaciekawić, ale nie zmusić do wybrania jakiegoś tytułu). Po lekturze – uczeń ma spróbować przekazać własną opinię o książce, broń Boże nie cudzą, choćby pisaną przez profesora. Przedstawiona opinia stanowić może temat do dyskusji, toczonej w gronie całej klasy szkolnej.

Czy przejście na taką metodykę nauczania spowoduje intelektualne straty w młodym pokoleniu? Liczyć się trzeba, że dzieci nie będą chciały czytać tego, co my byśmy chcieli, by czytały; zamiast „Krzyżaków” sięgną po „Grę o tron”; ale kto udowodni, że czytelnik Sienkiewicza jest mądrzejszy od wielbiciela Harry Pottera. Najważniejsze, zwłaszcza w pierwszych klasach szkoły podstawowej, jest wpojenie dzieciom miłości do czytania, oczarowanie ich słowami, a następnie przyzwyczajenie do wyrażania własnej opinii.

Z powyższego wynika jasno, że nie bronię obecności „W pustyni i w puszczy” na liście obowiązkowych lektur szkolnych, a nawet sekunduję panu Gduli, by jego dzieci nie były tą książką torturowane. Będą chciały, to sobie przeczytają, a może większą przyjemność znajdą w esejach Żiżki. Niepokój mój budzi dogmatyzm wyrażony w ocenie.

Czy według naszych, współczesnych, kryteriów książka zawiera stereotyp o charakterze rasistowskim? Może tak, a może nie, jest rzeczą sztuczną wymyślanie kryterium i ocenianie na jego podstawie rzeczy minionych. Pamiętam jak w młodości musiałem borykać się z książkami o znanych z naszej historii łotrach, typu Bolesław Chrobry czy też Śmiały, gdzie autor wychwalając ich zbrodnie ubolewał jednocześnie, że owi królowie nie doczytali się Marksa i nie tworzyli PGR-ów na ziemiach Polan. Skoro więc nawet taki geniusz jak Chrobry nie przewidział kierunku rozwoju postępu ludzkiego, to jak można mieć pretensję do Sienkiewicza, że pisał i myślał, tak jak w końcu XIX w. pisano.

Zarzut rasizmu jest formułowany w związku z opisem czarnych postaci: Mei i Kalego. Otóż, nie usprawiedliwiając go zanadto, Sienkiewicz pisząc o Afryce, koloryzując afrykańsko ludzi i krajobraz, operował polskim stereotypem; podobnie w „Quo Vadis” czy w „Potopie” znajdziemy typy psychologiczne z Polski końca XIX w. Jest to oczywiste i dzięki temu zrozumiałe dla odbiorcy.

Pani Tokarczuk pisząc o Jakubie Franku, buduje tą postać w oparciu o XXI w. wyobrażenie, dalekie o rzeczywistego obrazu przywódcy sekty w XVIII w.

Śmiem zatem twierdzić, że to co my uznajemy za rasistowski stereotyp w opisie Kalego, to jest przeniesiony w egzotykę stereotyp służącego. Porównajmy ten obraz z innymi wizerunkami służby. Służący zawsze musiał być głupszy od pana, był jak dorosłe dziecko, którym się trzeba opiekować; a czasem wypada zdyscyplinować pasem lub batem, bo nie dość że głupi, to jeszcze bywał leniwy i rozlazły.

Dogmatyczna poprawność jest wybiorcza, piętnujemy rasizm, gdy dotyczy czarnych Murzynów, godności białych Murzynów nadal nie dostrzegamy. Możemy jako żart traktować odzywki do białej Mei: „niech no Marysia to wyniesie”, lub nazywanie białego Kalego „wieś-mackiem”. Nie wytykając, istnieje cały nurt literatury odwołującej się do „lewicowej wrażliwości” i epatującej pogardą do białych Murzynów. Trzeba ich, zdaniem wziętych „postępowców”, wyłapać na tej Rzeszowszczyźnie, umyć i ucywilizować.

Problem, przynajmniej na naszej długości i szerokości geograficznej, nie leży w kolorze skóry, lecz w utrwalonych stereotypach antyrównościowych. Jest pan i jest cham; pana tytułujemy: panie Redaktorze, panie Pośle, panie Profesorze; do chama walimy na ty, rzadziej per wy… Dbamy by honorowi pana nie uchybić, ale u chama zamiast godności widzimy tylko słomę w butach.

PRL w niewielkim stopniu zmienił owe klasowe i stanowe uprzedzenia; pan z awansu społecznego jeszcze ostentacyjniej podkreślał swoją wyższość nad chamem. Jest to więc nasz problem, bardzo poważny problem społeczny. Z niego bowiem wynika kolejny: utrwalenie zjawiska klientyzmu.

Jeśli godzimy się na istniejącą nierówność społeczną, to naturalną strategią ochronną chamów jest oddawanie siebie w służbę możniejszym, by tą drogą zyskać awans społeczny do pańskiej rangi. Student widząc na uczelni pozycję Pana Profesora ustawia się w roli jego klienta, licząc na ułatwienie kariery, pracownik w podobny sposób dostrzega korzyść w byciu klientem pracodawcy; znamy dwory klientów u wielce możnych polityków. Taka obyczajowość egzotyczna jest w Stanach Zjednoczonych czy Wlk. Brytanii, gdzie w normy społeczne wpojona jest idea równościowa. My, niestety, szczycąc się wolnościowymi ideami, owe wolności rezerwujemy dla panów-szlachty, resztę za rabów mając.

A ponieważ ja sam jestem cham z chamów o chamskich obyczajach, to dogmatyczne pouczania Pana Profesora w sprawie opisywania Kalego, odbieram jako rodzaj obrażającego mnie rasizmu. My biali Murzyni też jakieś prawa mamy i nie chcemy być na siłę cywilizowani.

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.